Płyta jak płyta. W zasadzie nie różniłaby się od innych z tego nurtu, gdyby nie 1 piosenka. I to właśnie dzięki niej przesłuchałam jeszcze raz i doszłam do wniosku, że "Saturday Nights & Sunday Mornings" to album z ogromną dawką radości, a i wzruszenia jakie nam panowie proponują nie są sztuczne.
Ową piosenką stanowiącą pewnego rodzaju punkt kulminacyjny jest "Le Ballet D'or". Pan wokalista ma ciekawą manierę wokalną, a tutaj słychać ja bardzo dobrze. Jest to dość prosty, spokojny i zagrany właściwie tylko na paru dźwiękach gitary z jakimś piano. W sumie nie wiem co jest w tle ;P A później, czy mi się słuch popsuł czy ja tam tamburyn słyszę? Zaczyna się bardziej agresywnie z przeskokami, jakby małymi wybuchami - kojarzy mi się to ze schodami. A raczej spadaniem z nich. Uspokojenie znowu. Budowane napięcie niczym w "Trenach" Kochanowskiego. Wyśmienity utwór ze zgrabnym tekstem.
Wszystko zaczyna się dość, wydaje się prosto, oklepanymi schematami, dość chaotycznie, aby na piosence nr 4 tj. "Sundays" rozpocząć się na dobre. Później jest tylko z górki. Sympatyczne "Insignificant". Świetne "Cowboys". Wraz z "Washington Square" przechodzimy do bardziej akustycznej i delikatnej strony płyty. Należy zwrócić uwagę jeszcze na "You Can't Count On Me", której refren jest żywcem wyjęty z R.E.M. i do złudzenia przypomina tą grupę.
Właściwie całość nie jest w jakimkolwiek stopniu odkrywcza. Płyta nie ma w sobie nic z arcydzieła. Wszystko skąpane jest jakby we wspomnianym już R.E.M.'owskim duchu. Jednak posiada to swój urok i jest idealne jeśli masz ochotę na coś lekkiego, niezobowiącującego. Bardzo przyjemne.